Wspomnienie św. Huberta przypadające na 3 listopada to moment, gdy na chwilę możemy zadumać się nad naszą łowiecką misją, którą zobowiązaliśmy się wypełniać, myśliwską etyką, której mamy przestrzegać oraz tradycją, którą przysięgliśmy dochować. Jednak najważniejszym momentem łowieckiego roku każdego koła jest uroczyste Polowanie Hubertowskie, którym myśliwi składają hołd swemu Patronowi i zwyczajowo otwierają sezon polowań zbiorowych. To właśnie Hubertus znajduje się w centrum życia koła, ściąga do ukochanej kniei kolegów po strzelbie, pozwala się im spotkać, wspólnie polować i biesiadować.

Niech te nieporadnie skreślone słowa opisujące Hubertusa AD 2021 w moim Kole KŁ Knieja Olsztyn będą pamiątką tego wyjątkowego dnia i związanych z nim wydarzeń…

Polowanie Hubertowskie Koła Łowieckiego Knieja Olsztyn zaplanowano na sobotę po św. Hubercie, czyli szóstego listopada. Dzień przywitał nas jesiennym chłodem i prognozami zapowiadającymi przelotne opady deszczu. Nic jednak nie było w stanie zmącić dobrego humoru – wszak myśliwy zna wyłącznie pogodę do polowania dobrą i tę, która łowom sprzyja wyjątkowo. W głowie kołatała i nie dawała spać jedna myśl… dziś HUBERT!

Myśliwi zaczęli zjeżdżać na Wichrowski Domek już od brzasku. Nikt nie chciał się spóźnić, wszyscy natomiast pragnęli nacieszyć się wspólnie spędzonym czasem. Podniosłą atmosferę najważniejszych łowów roku czuć było od chwili, gdy myśliwi wysiadali z samochodów. Od samego początku budowało ją wszystko wokół i otoczone szwedzkimi pochodniami igliwie na pokot i gwar rozmów dawno niewidzianych kolegów i krzątanina naganki i granie psów.

Wyjątkowość dnia wprost unosiła się w powietrzu, a w połączeniu z wytęsknieniem wspólnych łowów nabierała takiej mocy, że można ją było wręcz poczuć. Wszak to Hubertus, który odbywa się po rocznej przerwie w polowaniach zbiorowych spowodowanej obostrzeniami pandemicznymi. Pierwszy pod kierownictwem nowo wybranego Prezesa Koła Tomasza Tokarczyka i 65-ty Hubertus w życiu Honorowego Prezesa Koła Piotra Sikorskiego (obyśmy i my mogli po raz 65-ty świętować w przyszłości). To także dzień, w którym ruszając na łowy raz pierwszy będziemy mogli oddać się w opiekę św. Huberta uchylając kapelusza przed kapliczką, którą tego dnia przyszło nam poświęcić. W końcu to dzień wyjątkowy dla mnie – moje pierwsze Polowanie Hubertowskie, w którym przyjdzie mi uczestniczyć jako pełnoprawny myśliwy i przed „Apelem na łowy” uroczyście złożyć myśliwskie ślubowanie.

Wraz z widnieniem poranka gwar rósł, a myśliwski tłumek gęstniał. Pojawiali się kolejni myśliwi, zaproszeni goście i członkowie naganki, a ciszę poranka raz po raz przerywały szczeknięcia towarzyszącym nam psów.

W jednym momencie jednak umilkły wszystkie rozmowy i szmery porannej krzątaniny, nawet psy przestały poszczekiwać i przez chwilę jedynym dźwiękiem, który towarzyszył szumowi wichrowskiej kniei był sygnał „Zbiórka myśliwych”.

Na dźwięk sygnału w kilka chwil pozorny bałagan przygotowań stał się niepozornym porządkiem rozpoczynającego się polowania. Każdy zajął należne mu według zwyczaju miejsce: prowadzący polowanie i goście, myśliwi, naganiacze i psy. Przy sygnale „Powitanie” uderzyło mnie piękno i rozmach naszych Hubertowskich Łowów. Do polowania przygotowywało się właśnie 43 myśliwych, 3 zespoły naganiaczy, gotowe do pomocy psy… piękny widok.

Po powitaniu, omówieniu zasad bezpieczeństwa oraz wskazaniu na co i w jaki sposób polujemy nadszedł czas na wyjątkowy moment poświecenia kapliczki ku czci św. Huberta. Głos zabrał kol. Aleksander Sawczuk. W kilku słowach odniósł się do historii Koła i jego siedziby w Wichrowskim Domku. Przybliżył postacie św. Huberta i św. Eustachego patronów myśliwych, Na koniec zaś stwierdził, że od tego dnia związek dwóch Kniei – naszego Koła i Kniei Wichrowskiej – będzie uwieczniony przez to miejsce wzniesione w celu zawierzenia opiece patrona myśliwych.

Kapliczka św. Huberta przy Wichrowskim Domku została wykonana przez pochodzącego ze Smolajn artystę Wiesława Bożomańskiego z pnia lipy, którą wycięto na terenie Nadleśnictwa Wichrowo.

Uroczystego poświecenia kapliczki dokonał kapelan olsztyńskich leśników oraz nasz kolega myśliwy ks. Mariusz Rybicki. W pięknych słowach modlitwy oddał wszystkich zgormadzonych opiece św. Huberta i dał za przykład tego, który dla dobra ludzi i przyrody kierował się jedynie szlachetnymi pobudkami.

Jak pełne to symboliki. W symbolu naszej kapliczki widać zjednoczenie lasu, miejscowej ludności i myśliwych. Wszak z lasu jest pień, z którego kapliczkę wyrzeźbiono, jej piękno to owoc pracy rąk ludzi tu żyjących, a całości dopełniają myśliwi, którzy właśnie tu prowadzą gospodarkę łowiecką czerpiąc z darów lasu, chronią uprawy uprawy leśne i okolicznych rolników.

Niech św. Hubert ma w opiece las, mieszkańców i myśliwych, którzy Jego opiece się oddali i stworzyli ten widoczny znak ufności w wstawiennictwo…

Po poświęceniu kapliczki nadszedł czas na kolejną część Polowania Hubertowskiego, czyli ślubowanie myśliwskie… moje ślubowanie. Nie będę ukrywał, że był to dla mnie moment wyjątkowy. Mimo tego, że poluję już drugi rok – przez pandemię – nie miałem honoru złożyć uroczystego ślubowania w obecności Kolegów i uroczystej oprawie Hubertusa. A może i dobrze, bo mając zaszczyt złożyć ślubowanie w dniu poświęcenia kapliczki na świadków ślubowania mogłem wziąć nie tylko zgromadzonych kolegów, ale prosić także o opiekę naszego patrona.

Nie będę udawał, że przyjąłem to bez wzruszenia. Narastające napięcie czułem od momentu, gdy się obudziłem. Napięcie to narastało z każdą chwilą i mieszało się z dumą i wdzięcznością wobec tych wszystkich, dzięki którym mogłem na myśliwską drogę wstąpić.

Emocje sięgnęły zenitu, gdy poproszono Honorowego Prezesa Koła Piotra Sikorskiego, aby to On przyjął nasze ślubowanie. Nasze, bo tego dnia obok mnie swoje ślubowanie składał kol.Darek Cywiński. Wstąpiliśmy więc z szeregu, a w krok za nami ruszyli nasi wprowadzający: mój – kol.Jarek Parol i Darka – kol.Radek Bystrzycki.

Gdy stanęliśmy przed wszystkimi Piotr Sikorski – z właściwą sobie swadą, rozwagą i doniosłością – przypomniał nam, ale także wszystkim zgromadzonym myśliwym o wadze ślubowania i składanych w jego czasie zobowiązaniach. Wysłuchanie słów zacnego nemroda jako ostatnich przed własnym ślubowaniem było dla mnie zaszczytem i wielką przyjemnością, ale też zobowiązaniem by z taką samą wytrwałością jak Piotr iść moją (naszą z Darkiem) łowiecką drogą. Moment nabrał tym większej doniosłości, gdy okazało się, że sam Honorowy Prezes też składał ślubowanie 6. listopada, ale… 1956 roku! Co oznaczało, że ślubowanie odbierze w sześćdziesiątą piątą rocznicę własnego.

Po pięknym wstępie dumnie rozbrzmiał sygnał „Ślubowanie myśliwskie”. Zagrał go pięknie na parforce’ie Krzysztof Krill. Nie grał nasz drugi „etatowy” sygnalista Jarek Parol. Jarek tym arcyważnym momencie był obok mnie. Jak zawsze staliśmy ramię w ramię tak samo jak w każdej chwili mojej łowieckiej przygody: w czasie stażu, kursu, egzaminów, czy polowań (z poszukiwaniem zawierza włącznie).

Gdy na dźwięk sygnału „pasowanie” zgięły się nasze kolana nie wiem co czuł Darek. Ja byłem zaszczycony i onieśmielony jednocześnie. Onieśmielony zaszczytem wstąpienia w szeregi rycerzy św. Huberta i ślubowaniem składanym na ręce kolegi Piotra. A jednocześnie zbudowany obecnością przyjaciół: Krzyśka, na którego zawsze można liczyć, redaktora Jacka – wzoru nie tylko łowieckiego i Jarka Trusiaka, który jest mym dzielnym i niestrudzonym towarzyszem łowów i któremu podprowadzenia do pierwszego dzika nie zapomnę nigdy. Przede wszystkim zaś czułem złożoną na ramieniu rękę przyjaciela, przewodnika i wybawiciela z opresji – Jarka Parola – bez niego nie znalazłbym się w tym miejscu nigdy!

Słowa ślubowania wybrzmiały pięknie – z przejęciem i z drżącym głosem. Zgodnie z tradycją ślubowaliśmy – a pozostali myśliwi wspominali własne zobowiązania do: przestrzegania praw łowieckich, postępowanie zgodnie z etyką łowiecką, zachować tradycję łowiecką, ochrony przyrody, dbania o dobre imię łowiectwa i godności myśliwego…

Wraz z pierwszymi nutami sygnału „Darz Bór” przyjęliśmy życzenia, by „na chwałę polskiego łowiectwa, być prawym myśliwym i niech Bór nam darzy!”

Włożyłem kapelusz, ulubioną tikkę założyłem na ramię i serdecznie ściskając wprowadzającego usłyszałem rozpoczętą krzyżem na czole w dniu strzelenia pierwszego zwierza formułę: „W Boga wierz, dobrze mierz, legnie zwierz”.

Moje marzenie w tym momencie się dopełniło. Stałem jako pełnoprawny myśliwy wśród przyjaciół, z psami u boku, tuż przed ruszeniem na polowanie, z sercem pełnym nadziei i wiary w dochowaniu złożonych przed chwilą ślubów.

Wreszcie przyszedł czas by ruszać na łowy…

Przed wyjazdem na polowanie kol. Krzysztof Brzeziński jako prowadzący polowanie dokonał stosownych czynności w zakresie obowiązków przed rozpoczęciem polowania i jak to mówią… ogary poszły w las. Ruszających na polowanie myśliwych w tym wyjątkowym dniu pożegnał ni tylko apel na łowy, ale także sygnał „Wyjazd na polowanie” skomponowany przez Feliksa Nowowiejskiego (tu nieoceniona okazała się pomoc Iwony Ostrowskiej, która wsparła zapisem nutowym sygnalistów).

W naszym przypadku ogarów nie było ale zawzięte na zwierza łajki, teriery (w tym jeden warmiński), niezmordowane wachtelhundy i gończy polski wraz z naganką rozpoczęły ciężka pracę w gęstwinie i podmokłych terenach aby zwierz choć trochę chciał pokazać nam, jak małe szanse ma myśliwy ze zwierzyną dziko żyjącą (w przeciwieństwie do szans zwierząt hodowlanych w starciu z rzeźnikiem). Stąd w łowiectwie bierze się szacunek do zwierza i tego co nam daje. Każdy kto choć raz zada sobie trud polowania nie marnuje żywności tak jak konsument kupionego w sklepie „wyrobu mięsopodobnego”. Myśliwi mieli przyjemność z polowania, gdyż w dwóch akcjach przygotowali sobie nowe zwyżki, z których polowali tego dnia, a miejmy nadzieję i będą polować przy kolejnych sposobnościach.

Praca w miocie pod czujnym okiem i przewodnictwem kol. Marka Orzechowskiego była wzorowa. Świadkowie mówili, że „naganiacze tego dnia szli za psami w młodniki jak lwy … i nie straszne im były ni to igły ni pająki…”

Po trzech godzinach łowów w niezbyt korzystnych warunkach pogodowych (prognozy o deszczu okazały się prawdziwe), odnalezieniu wszystkich pracujących psów i członków naganki udaliśmy się na zakończenie polowania.

Pokot z należytym szacunkiem do upolowanego zwierza, choć nie był szczególnie bogaty, to w oprawie nie tylko muzycznej dał nam poczucie, że tradycje niosą w sobie przede wszystkim wartości niemierzalne w pieniądzu i tego nam nie wolno zapomnieć.

 

Z racji identycznych wyników mieliśmy dwóch królów polowania – kol. Henryka Hołowaczyka i kol. Zenobiusza Zduniaka. Obaj pozyskawszy po sarnie kozie i koźlęciu przyjęli gratulacje, symboliczne medale i okazjonalne upominki.

Warto też wspomnieć, że w chwili gdy myśliwi wracali z polowania w naszej kapliczce zapłonęło pierwsze światełko. Witało ono zziębniętych, ale całych, zdrowych i szczęśliwych łowców. Światełko to zapaliła nieoceniona Bożenka Górecka żona naszego zmarłego niedawno łowczego Konrada…

Dla mnie znów był to moment wyjątkowy. Stojąc wraz z p. Bożenką przy kapliczce i wpatrując się w płonący ogień wyznałem jej, że pierwsza styczność z kolegami z Koła to sierpniowe kaczki, a kolejne to pogrzeb jej męża. I mimo tego, że nie miałem okazji poznać go osobiście to stojąc przed kapliczką wraz z jego żoną i znając Jego syna, kolegę z Koła Sebastiana (razem pracowaliśmy w miocie na moim stażowym Hubercie) tworzymy wspólną rodzinę i sztafetę pokoleń w Olsztyńskiej Kniei.

Po zakończeniu formalnych obowiązków przyszedł czas na wspólne biesiadowanie. Wspólny czas rozpoczęła doskonała dziczyzna przygotowana przez Jarka Flisa z masarni Flispol z Miłomłyna. Nasze podniebienia cieszył pieczony z ziemniakami udziec z jelenia, pieczony w całości dzik z jabłuszkami i sałaty. Nie zabrakło gorącej zupy, ciasta i innych frykasów przygotowanych przez dobrego ducha naszego koła Bożenki Góreckiej. Wszystko było pyszne!

 

Wieczorna część grillowa była sposobnością „chrztu” nowego paleniska wykonanego w Krozmecie dokonanego smakowitą kiełbasą Ogniskową przygotowaną w Wędzonakch Warmińskich.

Dyskusje, zapach cudownych potraw, dymu z ogniska i dobra atmosfera trwające do późnych godzin nocnych niech zostaną w naszej pamięci, a zgodnie ze starą maksymą, „co było na domku zostało na domku” i tak wspominajmy ten wyjątkowy dla nas w roku, a dla mnie Pawła Błażewicza życiu i i na zawsze dzień.

 

Darz Bór !

Paweł Błażewicz – rozemocjonowany myśliwy kronikarz

Jacek Szczepanek – redaktor