Lepszego zakończenia sezonu polowań zbiorowych nie można było sobie wymarzyć… (No! Może w marzeniach uczestników polowania pokot był okazalszy, a każdy z myśliwców na własnej szyi widział medal króla polowania).
Po kilku dniach odwilży na dzień przed ostatnią zbiorówką przyszedł mróz, a w noc przed polowaniem świat pokryła świeża warstwa białego puchu, co oznaczało, że polować przyszło na białej stopie i w dodatku na ponowie! Cud! Miód i malina (jak w najlepszym z sosów z „Polki” – oczywiście tych, które mieliśmy przyjemność próbować).

Ostatnie polowanie przewidziano na terenie obwodu 109. Kalendarz i dyspozycja wydana przez Łowczego pozwalały polować na wszystkie gatunki i osobniki przewidziane w do odstrzału w pierwszej połowie stycznia. A prowadzący koledzy Mariusz Pupkiewicz i Adam Warcaba znający to łowisko jak własną kieszeń dawali gwarancję, że stanie na linii nie będzie bezczynne…

Poranek zaczął się jak zawsze. Pobudka, toaleta, kontrolny telefon do kolegów, czy wstali i wyjedziemy punktualnie i poranna kawa. Kolejny rytuał herbatka do termosu: czarna, sok z połówki cytryny, 4 plasterki imbiru i 4 plastry pomarańczy no i 2 stołowe łyżki miodu (tym razem padło na kremowany rzepakowy). Jednak najważniejszy był widok za oknem – biel śniegu i dnienie poranka, jednym słowem – idealnie. Takie same odczucia i tęsknotę za wyjazdem w knieję musiał czuć Homer (mój młody jamnik), bo od razu zasiadł przy plecaku, a jego wzrok dawał do zrozumienia, że jego pozostanie w domu stanowiłoby śmiertelną obrazę wobec jamniczego rodu.
Jak zawsze droga na miejsce zbiórki minęła błyskawicznie wśród żartów i snucia łowieckich planów. Podobnie przebiegało także zbieranie się myśliwych. Miłe powitania, znane twarze i zapowiedzi sukcesów (z dokładnym podaniem numeru pędzenia, ilości, gatunku oraz cech poszczególnych planowanych do „położenia” sztuk). Jednak tym razem wraz z sygnałem na zbiórkę nogi myśliwych nie spieszyły na miejsce tak szybko jak zawsze. Chyba cała kompania łowców, stażystów i naganiaczy wiedziała, że to ostanie spotkanie wesołej drużyny w tym sezonie i zamiast pośpiechu spotkanie to należy odpowiednio celebrować.

Tak, czy owak nieuchronnie nadszedł czas na rozpoczęcie ostatniej zbiorówki w sezonie. Prowadzący przypomnieli o zasadach bezpieczeństwa, dokonali wyrywkowej kontroli dokumentów, przedstawili nagankę oraz pomagające nam psy… Właśnie ten moment uzmysłowił mi kolejną ważną rzecz, że w tym wszystkim najważniejsi są ludzie. Wszak polowanie zbiorowe to spotkanie ludzi… sztafeta pokoleń… przestrzeń do rozmów… w końcu przejaw współpracy łowców między sobą, naganiaczy oraz szkoła dla młodych adeptów łowiectwa. Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem przyjaciół, którzy jeszcze trzy sezony temu dzielili się ze mną swoją wiedzą i udzielali cennych rad. Teraz z dumą stałem po ich stronie odprawy. Jednak z równie dużą sympatią patrzyłem na przeciwną stronę zbiórki, gdzie stali znani od lat naganiacze oraz stażyści z psami… Moją uwagę tym razem przykuł kol. Mateusz Sztąberski (nasz stażysta), którego zadaniem na ten dzień było upilnowanie naszych wachtli – Arii i Łoliego. W czasie stażu to ja pilnowałem i starałem się temperować ich pasję. Teraz okiełznać miał je Mateusz – a sadzę, że jego opiekun kol. Jacek Szczepanek nie ostrzegł go o przewidywanych „nieprzewidzianych sytuacjach”. [W czasie polowania, gdy Mateusz starał się zebrać psy z miotu przypomniałem sobie, że w czasie mojego stażu z tego samego miotu przyszło mi odwoływać psy stąd – do zadyszki]. Cóż! Mogłem go wspomóc, ale aktualnie uczę zachowania na linii jamniora… no i nie byłem w stanie rzucić linii na ostatnim polowaniu w sezonie (choć uroczyście obiecuję, że do miotu wrócę).

Po odprawie ruszyliśmy w pole. Bus, który przewoził nas pomiędzy miotami jak zawsze rozbrzmiewał żartami i doskonałą atmosferą. Cóż ekipa zbiorówek jest zasadniczo stała, co znaczy, że rozumiemy się doskonale. Jednak oznacza to również tyle, że liczymy iż w kolejnym sezonie do naszej kompanii dołączą kolejni myśliwi naszego Koła.
Pierwszy miot okazał się pusty, ale już kolejny obfitował w zwierza. Udało się pozyskać łanię oraz oddać strzały do saren (niestety niecelne). Po drugim miocie w związku z pozyskaniem zwierza nastąpiła mała przerwa. Tę przeznaczyliśmy na rozmowy i gorącą herbatę, bo dzień był mroźny. (Herbaty nie potrzebował Mateusz, który zrozumiał co to znaczy daleka praca wachtla i ściągniecie Arii z blisko 2 km „chwilkę” mu zajęło).
Kolejne mioty także udane. Mimo, że obecności dzików nie stwierdzono, a jelenie zawsze jakoś uchodziły myśliwym. Bez różnicy jednak na efekt polowania dzień był niezapomniany. U mnie wypowiedzią dnia błysnął kol. Jarek Parol, który na pytanie, co widział w pędzeniu stwierdził, że „nic, bo trzy łosie zasłoniły cały widok”.
Polowanie zakończyło się dość późno, bo nikomu nie spieszyło się do Domku myśliwskiego, by wybrzmiał sygnał „Koniec polowania” oznaczający ponowną przerwę we wspólnych łowach. Jednak zmrok wypędził nas z kniei na pokot, gdzie oddaliśmy cześć pozyskanej zwierzynie (poza wspomnianą łanią na pokocie ułożyliśmy dwie sarny).
Kronikarski obowiązek nakazuje wspomnieć, że królem ostatniego polowania zbiorowego w sezonie został kol. Darek Górski.

Kim był król pudlarzy… nie wspomnę – wszak to dobry człowiek i hodowca zwierza.
Jednak czuję się w obowiązku podziękować prowadzącym polowanie. Wszak nie tylko przygotowali je od strony bezpieczeństwa i logistyki. Dali jeszcze jedną rzecz, której nie zastąpi nic – serducho i zaangażowanie! Jakże miłym akcentem był przeeepyszny bigos, który przygotowała sympatyczna Małżonka Mariusza Pupkiewicza o ciastach nie wspomnę… mniam ! To właśnie pokazało, że atmosfera zbiorówek to nie tylko wspólne łowy, ale także więzi, przyjaźnie i dzielnie się tym, co mamy!
Dziękuję Wam koledzy za ten wspaniały sezon! Nie zapomnę go nigdy… i już odliczam czas do kolejnego.
Darz Bór!

kol.red. Paweł Błażewicz