Nie ma co owijać w bawełnę – ten rok jest bardzo dziwny. Na jego początku wydawało się, że w końcu kończy się covidowa trauma i powoli zaczniemy wracać do normalności. Pełni nadziei życzyliśmy sobie tego kończąc sezon polowań zbiorowych w naszym Kole.

Niestety w końcówce lutego wybuchła na Ukrainie wojna i zamiast stabilizacji stanęliśmy u progu nowych problemów. Zamiast spędzać czas w łowisku, by szukać wyjątkowych rogaczy, wielu z nas musi zmagać się z problemami codzienności i walczyć o byt swoich firm, zachowanie miejsc pracy i spokojny byt rodzin. Niepewność, brak stabilności i to wszystko, co dzieje się wokół przyczynia się do pewnego rodzaju rozbicia, które zabija przyjemność z obcowania z przyrodą. I mimo tego, że osobiście wyznaję zasadę, że „wyciągając z szafy broń powinniśmy zamknąć w niej problemy”, to przyznam szczerze, że oddech problemów codzienności nieraz ciążył mi na barkach, a chichot narastającego kryzysu słyszałem nawet wówczas, gdy las drżał od ryku jeleni byków…

 

Poczucie rozbicia i poczucia pewnej odmienności potęguje także zmiana terminów polowań na pióro. Przywykliśmy, że pierwsze polowanie na kaczki tradycyjnie wypełniało pierwszy weekend po 15. sierpnia. [Dla mnie osobiście to polowanie było swoistym zwyczajem, bo to właśnie pierwsze zbiorowe kaczuchy były momentem mojego pojawienia się w Kniei Olsztyn PB]. Był to moment, gdy czując zbliżający się koniec wakacji mogliśmy spotkać się z przyjaciółmi i razem zapolować na pióro. Teraz, gdy na kaczki polujemy od września, nasze pierwsze zbiorowe polowanie nie zamyka już wakacji, a rozpoczyna kolejny rok zmagania się z rzeczywistością… i jego smak nie jest już taki sam.

Nie zmienia to faktu, że bez względu na okoliczności pierwsze polowania zbiorowe – mimo że na drobnicę – mają dla kolegów z Koła olbrzymie znaczenie – towarzyskie, łowieckie i integracyjne. Zatem warto oficjalnie zakomunikować, że SEZON POLOWAŃ ZBIOROWYCH 2022/2023 W KOLE ŁOWIECKIM KNIEJA OLSZTYN JEST OFICJALNIE OTWARTY!

 

Niestety…Dla mnie oraz moich niezawodnych przyjaciół po strzelbie Jarków (Parola i Trusiaka) pierwsze polowanie na pióro przeszło koło nosa. Przed wyjazdem nad stawki i bajorka powstrzymały nas zmagania z komplikującą się rzeczywistością. Straciliśmy przez to szansę nie tylko na dziką kaczkę na niedzielny obiad, ale przede wszystkim możliwość spotkania tych wszystkich kolegów, których nie widzieliśmy tak dawno, a z którymi dzielimy pasje do szwędania się w łowisku urokliwie rozciągniętym gdzieś między Dobrym Miastem, a Lidzbarkiem Warmińskim; Smolajnami i Radostowem. Nasze rozczarowanie było tym większe, że było to pierwsze polowanie, które rozpoczęliśmy nie w Domku Wichrowskim, a w Kochanówce przy schronisku zwany potocznie i pieszczotliwie „Reichlówką”…

Dlatego też… choćby się waliło i paliło – na drugim kaczkowym polowaniu nie mogło nas zabraknąć. Co prawda nasza trzyosobowa drużyna była w stanie wystawić jedynie dwuosobową reprezentację, ale najważniejsze, że w końcu byliśmy w stanie ruszyć w łowisko i uczynić to w niesamowitym gronie przyjaciół.

W sobotni ranek, w doskonałych humorach, ruszyliśmy więc, by cieszyć się z wspólnego czasu spędzonego na polowaniu. Początek polowania zaplanowano we wspomnianym Schronisku Kochanówka, które powitało nas świeżutkim kukurydziskiem, na którym ponoć pojawiają się spore stadka grzywaczy (a plotka mówi, że były tu też dziki!). Jednak jeszcze większą atrakcją był dla nas widok kupionego przez Koło domku holenderskiego, który obok wysłużonego baraku „Reichlówki” ma stanowić jądro naszej rezydencji w tym miejscu.

Polowaliśmy na 10 strzelb, więc polowanie było dość kameralne. Prowadzący polowanie koledzy Mariuszowie – Piotrowicz i Pupkiewicz – na odprawie omówili plany ptasich łowów, przypomnieli zasady bezpieczeństwa, sprawdzili dokumenty i obecność elementów odblaskowych… po czym rozpoczęliśmy polowanie!

 

Tradycyjnie pierwszym opolowywanym zbiornikiem była Babcia. Niestety mimo dobrych chęci i jeszcze lepszego planu płoszenia nie zastaliśmy zapowiadanych przez niezastąpionego i nieomylnego w tym zakresie Zenka Zduniaka „milionów kaczek”. Jedynym szczęśliwym łowcą pierwszego miotu okazał się Heniu Hołowaczyk, który na Babci zdołał pozyskać… starego grzyba – tzn. dorodnego prawdziwka (i to zupełnie zdrowego).

Kolejny miot w Orzechowie na Legacie również okazał się pusty. I mimo tego, że kaczek nie było, to humory dopisywały. Wszak towarzystwo najważniejsze! A jak ktoś musiał coś przywieźć do domu by zadowolić Żonę mógł nazbierać przydrożnych jabłek, gruszek ulęgałek, czy świeżych kolb kukurydzy…

Początkiem prawdziwego polowania okazał się mały rowek w Kraszewie, który mimo niewielkich rozmiarów pozwolił oddać pierwsze strzały do uchodzących krzyżówek. Niestety pierwsze strzały nie oznaczały pierwszych strzelonych kaczek. Dały natomiast pewność, że medal króla pudlarzy nie pozostanie bez właściciela.

Królewskim miotem polowania okazało się bagienko na Momocie, na którym polowaliśmy pierwszy raz. Polowanie nie było łatwe, gdyż mimo zgody właścicieli musieliśmy bardzo uważać, gdyż jest to miejsce, gdzie pasą się konie. Jednak to nie konie i bardzo ładna okolica uczyniły ten miot najlepszym w ciągu dnia. Uczyniły to kaczki, które raz po raz wzbijały się nad wodę i dawały szansę strzału praktycznie wszystkim polującym. (Szczęśliwcom pozwoliły też na ich skuteczne pozyskanie).

Polowanie zakończyliśmy na Retencji, którą braliśmy nie tylko z brzegów, ale także z wody (Mariusz Piotrowicz płoszył twardo siedzące na wodzie kaczki z specjalnie przywiezionego canoe). I mimo tego, że tym razem „miliony kaczek” nie okazały się myśliwskim bon motem, to zawiedli myśliwi… I to zawiedli nie jako strzelcy, ale jako zbyt mała grupka by opolować ten zbiornik. Kaczki wzbijały się nad wodę całymi setkami, jednak w powietrzu skierowały się na zrąb i brzozy – czyli dokładnie tam, gdzie nie było ani jednego strzelca.

Jednak przecież w polowaniu nie chodzi tylko, o to ile kaczek się strzeli, ale o to jak dobrze spędza się czas w myśliwskiej kompanii. Mimo wszystko polowanie zakończyliśmy z 16 kaczkami na pokocie. Jest to wynik dobry, gdyż pozyskaliśmy je polując na 10 strzelb i oddając „zaledwie” setkę strzałów. Doskonały wynik! Przecież, by spełnić wymóg „jedna kaczka – jedna paczka” musielibyśmy oddać 400 strzałów.

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że królem polowania został Marek Molski, który strzelił 6 kaczek. Wicekrólem został Jarek Trusiak, który strzelił kaczki dwie, ale oddał zaledwie 6 strzałów. Najlepszym hodowcą ptactwa łownego uznano Mariusza Pupkiewicza. Choć tu muszę nadmienić, że zrobił to tylko z tego względu, że jako prowadzący polowanie za swój obowiązek uznał odebranie medalu króla pudlarzy.

Polowanie zakończyło się uroczystym pokotem, a po nim tradycyjnym posiłkiem przy ognisku. Schronisko w Kochanówce przyjęło nas miło – urokliwością miejsca i potencjałem wzbogaconym nowym schroniskiem (które powoli będziemy wzmacniać). Oczywiście kiełbaski z Warmińskich Wędzonek smakowały, a ciasto przygotowane przez Panią Pupkiewicz było przepyszne!!!

 

I przyznam szczerze, że dopiero wówczas zdałem sobie sprawę ile straciłem nie mogąc tu być 10. września. Jak wielka była to dla mnie strata. Przecież tu jest wszystko czego potrzeba: przyroda, polowanie, przyjaciele i nic nie jest tego w stanie mi odebrać. Ba! to właśnie dzięki temu mogłem skutecznie zapomnieć o wszystkich problemach. I wiem, że nic mnie nie zatrzyma w domu, czy w pracy, gdy będą się odbywać kolejne zbiorówki w naszym Kole.

Paweł Błażewicz

PS A na koniec mała informacja kulinarna… Ja tradycyjnie z moich kaczuszek przygotowałem niedzielny rosół z domowym makaronem, a piersi usmażyłem i podałem z buraczkami. Reszta mięska z warzywami z bulionu natomiast od dwóch dni cieszy mnie jako doskonałe nadzienie krokietów.

PS 2 Każdy kto ma – lub będzie miał na zbyciu kaczuszkę – niech do mnie dzwoni, a jeszcze lepiej razem z nami poluje zbiorowo!!!