Odeszli… a jednak zostali w naszej pamięci

Ludzie, psy, miejsca…

Początek listopada to nie tylko moment, w którym Hubertus winien rozpoczynać tak mocno wyczekiwany przez myśliwych okres polowań zbiorowych. Jest to także czas zadumy i wspomnień wszystkich tych, którzy przed nami odeszli do lepszego świata przez nas nazywanego krainą wiecznych łowów …

Pełna zadumy chwila cichego szumu kniei w czasie odprawy przed polowaniem hubertowskim zawsze była momentem, gdy w szczególny sposób czciliśmy pamięć tych, którzy zmarli w ostatnim czasie, ale nasze myśli uciekały także do wspomnienia wszystkich nemrodów, którzy wprowadzali młode pokolenia w arkana łowieckiego rzemiosła i przez ponad pół wieku tworzyli nasze Koło…

W tym roku wszystko jest na opak. Sytuacja epidemiczna pozbawiła nas szansy na połączenie się w chwili wspólnej zadumy i pamięci o tych, których w krainie wiecznych łowów podprowadza sam św. Hubert. Co więcej decyzja rządzących uniemożliwiła nam, aby pierwszego listopada na ich mogiłach zapalić światło, czy choćby symbolicznie złożyć świerkowy złom…

Nie zmieniło się tylko jedno – żywa o nich pamięć. Pamięć i wdzięczność za każdą z razem przeżytych w łowisku chwil, dobrą radę, a nawet kubek ciepłej herbaty w czasie zimowego polowania. To wszystko sprawa, że mimo iż nie ma ich obok to wciąż nam towarzyszą. Przecież nie opuścił nas Ten, kto żyje w naszej pamięci.

 

Wspomnijmy zatem wieloletniego Łowczego naszego Koła, serdecznego kolegę, pasjonata i organizatora – Konrada Góreckiego, który zmarł 29 sierpnia 2019 roku, a którego pożegnaliśmy na dobromiejskim cmentarzu 31 sierpnia ubiegłego roku. Pewnie dla wielu z nas był On przykładem oddania łowieckiej pasji, dumy z bycia myśliwym ale też przykładem, że łowiectwo może nam dawać siłę, dzięki której On zmagał się z chorobą stojąc na linii mimo fizycznego cierpienia z jakim się zmagał.

Ciepłym wspomnieniem w tych dniach otoczmy także Bronisława Sałudę – członka założyciela KŁ Knieja – którego rocznica śmierci przypada 10 listopada, a którego na cmentarzu w Dywitach pożegnaliśmy 14 Listopada ubiegłego roku…

To Oni – i wielu innych zmarłych kolegów – tworzyli sztafetę pokoleń myśliwych Koła Łowieckiego Knieja zapisując na kartach jego historii łowieckie przygody, biesiady, wzruszenia, a nade wszystko spędzony wspólnie czas. To ten czas – niczym wytrawny kronikarz – zapisał naszą wspólną kniejową historię w pamięci. Strzeżmy ją więc wspólnie, pielęgnujmy i przekazujmy młodym pokoleniom, jako bezcenną łowiecką spuściznę…w ten sposób zachowamy pamięć o tych co byli, dla tych co będą.

Niech niestrudzona pasja zbierania najdrobniejszych choć informacji łowieckich, jaką przejawiał kol. Bronisław, czy ciężka codzienna praca łowczego jaką cechował się kol. Konrad będą dla nas nie tylko wzorem, ale i zobowiązaniem do pielęgnowania tradycji i zachowania w pamięci… ludzi, wydarzeń i miejsc.

[…]

Ponieważ Bronisław Sałuda był niestrudzonym zbieraczem wszelkich ciekawostek i łowieckich informacji, dziś w ramach wspominek przypomnimy kilka z nich. Materiał ten został zebrany do „Leksykonu Łowieckiego”, czyli dzieła życia kol. Bronisława. Niech i te kilka haseł będzie uczczeniem jego pamięci i ożywieniem naszych wspomnień i zachętą do ich zachowania dla młodych kolegów w formie wspomnień, do spisania i pielęgnowania których zobowiązuje się piszący te słowa…

W łowieckiej encyklopedii, której autorem był członek KŁ Knieja nie mogło zabraknąć hasła poświęconego: Eugeniuszowi Sawczukowi. Dowiemy się z niego, że kol. Eugeniusz żył w latach 1925-2006; ukończył Wydział Leśny Uniwersytetu Jagiellońskiego, a następnie wiele lat pełnił funkcję Nadleśniczego w Wichrowie. Całe życie poświecił lasom zarówno jako leśnik, jak też jako wytrawny myśliwy i gospodarz łowiska. W dowód uznania dla Jego wielkich zasług KŁ Knieja ufundowało pamiątkowy obelisk i nazwało jego imieniem uroczysko nad rzeczką Czarną (dopływem Łyny), gdzie kol. Eugeniusz Sawczuk lubił spacerować ze swoją strzelbą i ulubionym dzikarzem Ciapkiem.

Dziś Kamień Sawczuka jest jednym z najbardziej charakterystycznych punktów łowiska, ale ponieważ od śmierci kol. Eugeniusza minęło już 14 lat może warto, aby w przyszłym roku z okazji 15 rocznicy Jego śmierci przypomnieć tę bardzo ciekawą postać, która moim zdaniem jest równie ciekawa (choćby przez pokrewieństwo losów) jak legendarny bieszczadzki leśnik i myśliwy Władysław Pepera.

Swoje miejsce w materiałach gromadzonych przez Bronisława Sałudę znalazł także wspomniany wyżej Ciapek – czworonożny przyjaciel i towarzysz łowów kol. Eugeniusza. Ciapek nie był psem rasowym, ale bezsprzecznie uchodził za legendarnego dzikarza. Jego walory pracy na dziki znać miała cała myśliwska brać od Braniewa, przez Łężany, po Lidzbark. W opowieściach myśliwi powtarzali, że Ciapek wypracował ponad tysiąc dzików. Także dokonał żywota poturbowany śmiertelnie przez potężnego odyńca-krawca. Bronisław Sałuda zanotował, że: „miejscowi myśliwi mijając miejsce jego wiecznego spoczynku, z uszanowaniem salutują, podnosząc rękę do kapelusza”.

Nie wiem, czy ktokolwiek z aktualnie polujących w Kniei kolegów wie, gdzie spoczął Ciapek. A jeżeli nikt tego miejsca nie pamięta to i zwyczaj oddawania hołdu temu zasłużonemu zwierzakowi poszedł w zapomnienie…

Swoją drogą Ciapek to nie jedyny pies, który pracował na rzecz myśliwych z Kniei. W materiale B. Sałudy pod hasłem „instynkt domu”, które przybliża umiejętność powrotu zwierzęcia do domu, opisano psa imieniem Trop. Trop był łajką syberyjską i z pełnym zaangażowaniem pracował w miocie. W czasie jednego z pędzeń w okolicach Wichrowa wypracował watahę dzików, za którymi poszedł w las. Nie było wówczas GPS-ów, ani innych lokalizatorów. Próby przywołania, a później poszukiwania Tropa nie dały żadnych efektów. Zapadła noc. Przerwano poszukiwania, które miały być kontynuowane następnego dnia. Okazało się jednak, że nie było takiej potrzeby, gdyż pies w środku nocy szczekaniem ogłosił panu swój powrót do miejsca swego stałego zamieszkania.

Przyznam, że nie wiem, czyim psem był Trop. [wg. kroniki koła Trop był kompanem łowieckich przygód kol. Eugeniusza Powalskiego, a fotografia obu przewodnika i psa stała się miniaturką tej publikacji na stanie głównej – przyp.red.] Poza tą jedną przygodą nie znam też jego innych zasług w łowisku. Ale mając zaszczyt pracować z psami w miocie wiem, jakim szczęściem jest odnaleźć psa, który zawieruszył się w lesie – zwłaszcza idąc za dzikami. A po wtóre sam czuję chęć podzielenia się psimi opowieściami, choćby tą jak nasze psy szły w gon za jeleniami od Kochanówki do Międzylesia lub o aporcie kaczki na retencji przez cały zbiornik, żeby tylko pies nie musiał iść przez trzciny…

Psy też stanowią część naszych historii, a niektóre z nich można uznać nawet za nieformalnych „członków Koła”. Dlatego zostają w naszej pamięci tak długo, a my powinniśmy te najciekawsze historie przekazywać jako naukę i spuściznę.

Jeżeli przypomniane hasła ożywiają w naszej pamięci zarówno ludzi, jak i czworonożnych towarzyszy łowów to pozostaje nam jeszcze jeden element całej tej układanki. Miejsce naszych łowów…

Łowisko z całym jego pięknem, tajemniczością i żyjącym weń zwierzem jest dla każdego myśliwego odskocznią od codziennych problemów w krainę szczęśliwości. To miejsce, gdzie odpoczywamy, czy wspinamy się na wyżyny łowieckich umiejętności, aby pozyskać zwierza. Nasz emocjonalny stosunek do tego miejsca najbardziej widoczny jest przez nadawanie nazw miejscom, z którymi wiązały się nasze przygody. Mogą być to nazwy właściwe dla całego Koła i wówczas często stają się nazwami rewirów, ambon, czy miejsc. Jednak równie dobrze mogą być to nazwy, które pozwolą w chwilę zorientować się w miejscu najbliższym towarzyszom łowów. Mamy więc i Babcie i Ramusia, Wilczy miot, Szwengen, Łąki Galickie i Żurawinowe Bagno. Mamy ambony: bocianią, zieloną, jarkową i innych kolegów…

Bronisław Sałuda w swych materiałach wskazał także inne miejsca z naszego łowiska, których nazwami, funkcjami i miejscem chciał się podzielić. Podobno jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w okolicach Lidzbarka Warmińskiego był w łowisku „dół”. Dół ten to wykopany w ziemi otwór, który maskowany był gałęziami, do którego kłusownicy zaganiali zwierza. Gdy tylko zwierzęta wpadały do dołu kłusownicy osaczali je i zabijali… Wydawać się może, że nam ludziom współczesnym ostatnie tego typu działanie kojarzy się z wilczymi dołami pod Grunwaldem, a nie z kłusownictwem w latach 60-tych XX. wieku.

Dziś każdy zna „drogę po płytach”, która biegnie przez łowisko. Jednak niegdyś najbardziej charakterystycznym odcinkiem leśnych dróg była dylowanka zwana też nakatą, czyli droga, która umocniona była ułożonymi jedne za drugim dylów (bierwion), czyli bali które miały powstrzymać zapadanie się pojazdów. Droga taka na początku funkcjonowania Koła biegła od Wichrowa w stronę Czarnej Rzeczki. „Wszyscy znali to miejsce nie tylko dlatego, że pełniło ważną rolę komunikacyjną w łowisku, ale także dlatego, że tłukło na dylach tak bardzo, że ząb nie trafiał na ząb, a żołądek przewracał się na drugą stronę

My także mamy przecież nazwy. Cześć z nich odziedziczyliśmy po naszych starszych kolegach. Część pojawiła się w ostatnim czasie wraz ze zmianami w obwodach i nowopowstałymi obiektami lub utratą ich dotychczasowych funkcji. Miejmy zatem świadomość, że to także część naszej wspólnej historii i w dniach pamięci o przeszłości warto zadumać się nad tym chwilę…

Paweł Błażewicz