Jedno z myśliwskich powiedzonek mających zapewnić powodzenie w czasie polowania na pióro mówi „ni pierza, ni puchu”! Wypowiedzenie tych „nieżyczliwości” ma przynieść efekt odwrotny i dać myśliwemu pełny łowiecki sukces.
Tym jednak razem myśliwskie życzenia miały też bardziej racjonalne znaczenie. Bowiem zbiorowe kaczki pod koniec października mogą mieć to do siebie, że zastaniemy „ni pierza” – bo nasze kaczki odleciały, a te z północy jeszcze nie dotarły na nasze wody. Natomiast „ni puchu” może w tym wypadku wyrażać życzenie, aby myśliwi nie potrzebowali ciepłej, puchowej odzieży chroniącej ich przed zimnem jesieni.
Jednak tym razem, ani jedno, ani drugie nie sprawdziło się.
Kaczki były! Zimno nie było!
A co do reszty to w pamięci zapisało się to tak…
[…]Październikowa aura w tym roku jest dla myśliwych wyjątkowo sprzyjająca. Mamy już prawie listopad, a dni z przymrozkami można policzyć na palcach jednej ręki. Także sobota 22. października zapowiadała się wyjątkowo ciepła. Jedynym pogodowym zagrożeniem mogły być zapowiadane opady deszczu. Miały być co prawda niewielkie, ale siąpiący cały dzień deszcz z pewnością odebrałby naszym wspólnym łowom nieco jesiennego blasku.
Na całe szczęście zbudzony w środku nocy przez deszcz kol. Piotr Reichel zasiadł przed komputerem i analizując radarowo aktualną sytuację meteorologiczną zaklinał – skądinąd skutecznie – nadciągający deszcz, aby ominął nasze łowisko. Mamy nadzieję, że podobnych szamańskich wyczynów dokona przed Hubertem i kolejnymi polowaniami zbiorowymi w naszym Kole.
Poranek w Kochanówce powitał nas bez deszczu. Budzący się dzień zapowiadał natomiast, że bez względu na efekty polowanie będzie przyjemnością. Gromadzący się myśliwi w blasku poranka też mogli zobaczyć efekty kolejnego etapu prac w naszym schronisku, gdzie zakończono prace ziemne związane z dociągnięciem w docelowe miejsce wody, prądu oraz umieszczenia szamba. Widać, że pomysł na nowe zagospodarowanie działki zaczyna nabierać kształtów, a świadczy o tym nie tylko ślad po świeżych wykopach.
Na zbiórce zjawiło się 15 myśliwych. Było to tym bardziej miłe, że niestrudzonymi towarzyszami naszych łowów byli także nemordzi Koła, których obecność jest dla nas wszystkich nie tylko radością, ale także sposobnością do przybliżenia historii koła i słuchania dziesiątków anegdot i myśliwskich opowieści związanych z naszym łowiskiem.
Warto także wspomnieć, że poza myśliwymi w naszym polowaniu pomagały nam Zoja – łajka oraz trzy wachtelhundy – Łoli, Aria i PaJa. Bez nich efekty polowania nie byłby takie same.
Po powitaniu, omówieniu względów bezpieczeństwa oraz informacjach na temat polowania zabrzmiał „Apel na łowy” i ruszyliśmy… nad wodę.
Pierwszym zbiornikiem tradycyjnie była Babcia. I jak zawsze nie zawiodła. Kaczki ruszyły na zrąb i przepust. Rozbrzmiały pierwsze wystrzały. Pierwsze ptaki spadły… Wiadomo było, że pokot nie będzie pusty, a królewskie insygnia nie zostaną bezpańskie.
Kolejnym pomysłem było polowanie na Łąkach Galickich, gdzie wieczorami aż gotuje się od kaczego „kwakania”. Dwa stanowiska – przy przepuście od Gwiazdy oraz od Krila i… cóż – pomysł dobry, ale to trudny rów do obstawienia i w efekcie tylko jedna kaczka. Wydaje się, że skuteczniej byłoby ustawić się tam na polowanie indywidualne.
Jednak tym, co miło zaskoczyło polujących były ślady bytowania w tej okolicy dzików. Ich bytność w łowisku potwierdził też kolejny miot na Cmentarzyku, gdzie kaczek co prawda nie było, ale udało się ruszyć wataszkę ponad dziesięciu dzików. Bez puszczania psów powoli wycofaliśmy się, aby czarny zwierz czuł się w naszym łowisku mile widzianym gościem.
Podobnie jak w czasie ostatniego polowania królewskim miotem okazał się staw na Momocie. Kaczki „milionami” raz po raz wzbijały się nad wodę. Tu każdy miał szansę na upolowanie swojej kaczki, a przynajmniej na przewietrzenie luf swojej śrutówki.
Kolejne mioty niestety nie dały już tyle sposobności do strzałów i pozyskania pióra… i tu z pocieszeniem przyszło ciasto, które upiekła dla myśliwych żona Jarka Trusiaka – Dorota.
Niestety „pusta” okazała się tradycyjnie kończąca polowanie Retencja.
Zmęczeni, ale szczęśliwi wróciliśmy do Schroniska Kochanówka, aby podsumować polowanie.
Na pokocie położyliśmy dwadzieścia kaczek – 15 krzyżówek i 5 cyraneczek. Pokazało to, że mimo iż było to ostatnie w sezonie zbiorowe polowanie na pióro to efekt nie było już taki… ostatni. Ba! Był to pokot najokazalszy ze wszystkich trzech zbiorówek na pióro!
Niezmiernie miło było nam wskazać króla polowania. Okazał się nim nasz gość kol. Damian Staruch – 3 kaczki na 5 strzałów! Wynik iście imponujący, ale jeszcze bardziej imponujące było podejście kol. Damiana do samych łowów. Z przyjemnością można było podpatrywać i uczyć się, jak „czytać” każde bajorko, aby dać sobie szanse na skuteczny strzał.
Wicekrólem polowania został kol. Mariusz Piotrowicz – także z 3 kaczkami, ale mniejszą skutecznością strzałów. Natomiast miano króla pudlarzy – zgarnął kol. Jarosław Trusiak, który tym razem dla pióra okazał się delikatny niczym mickiewiczowska Zosia wśród ptactwa…
Oczywiście na koniec nie zabrakło wspólnego ogniska z pieczonymi kiełbaskami, rozmów, żartów, ale także pierwszych umówionych na kolejne spotkanie – tym razem jakże wyjątkowe, wszak kolejna zbiorówka to Hubertus.
Na którego oczywiście serdecznie zapraszam i o którym z pewnością postaram się słów kilka skreślić…
Paweł Błażewicz
PS
Całość tekstu z kronikarskiego obowiązku uzupełniam o informacje, o przekazanie których byłem proszony w czasie tych wspaniałych łowów.
- Mariusz Pupkiewicz – po odebraniu medalu pudlarza na prowadzonym przez siebie polowaniu – potwierdził, że uczynił to wyłącznie z gospodarskiego obowiązku. Tym razem wykazał się skutecznością – strzelił dwie kaczki i w skuteczności strzałów znalazł się w „czubie tabeli”!
- Jarosław Trusiak – swoją postawą na ostatnim polowaniu (został wicekrólem polowania) rozbudził oczekiwania Żony, która powiedziała, że „bez medalu ma nie wracać”. Jarek nie mógł zawieść Doroty, która uraczyła nas pyszną drożdżówką z jeżynami i do domu przywiózł medal. Co więcej zupełnie inny niż poprzednio…