O większego trudno zucha niż jest…nasz Zenek!
Z Zenkiem na polowaniu nigdy nie ma nudy. Zawsze przynosi szczęście, bo gdzie jest Zenek są miliioooony kaczek. Na pace podwozu zawsze można się pośmiać, posłuchać ciekawych historii, ale także usłyszeć jakże trafnych i wyrafinowanych recenzji kulinarnych np. w zakresie najlepszych rosołów i bulionów w kraju. No i zawsze dobrze mieć stanowisko koło Zenka, bo dziwnym trafem zwierz zawsze na niego idzie… co potwierdzają liczne królewskie medale zawieszane na Jego szyi w czasie zakończenia polowania.
Jednak tym razem Zenek udowodnił, że jest nie tylko świetnym kompanem łowów, ale także człowiekiem który nie wstydzi się swojej łowieckiej pasji. Poniżej przedstawiam zatem wywiad, którego udzielił opowiadając o własnej myśliwskiej drodze.
Idę na polowanie, by pozyskać zdrowe, świeże mięso
Marta Kawczyńska (MK) – Myślistwo wzbudza mnóstwo emocji. Wiele osób uważa, że polowania powinny być zakazane, a zabijanie zwierząt jest nieetyczne. Co pan odpowie na takie zarzuty?
Zenek (ZZ) – Nie każde wyjście na polowanie musi zakończyć się pozyskaniem zwierzyny. Nie tylko po to idę do lasu. Uwielbiam obserwować rykowiska jeleni w okresie godowym, gdy pokazuje się na nich łania i kandydaci, którzy walczą o jej względy. Wschody słońca w zamglonym lesie są przepiękne.
MK – Ale jednak do tych zwierząt, które pan podziwia, również pan strzela. Czy jedno z drugim się nie kłóci? Jak pan to godzi?
ZZ – Zachowujemy się trochę jak dzieci. Kiedy je pytamy, skąd bierze się mleko, niektóre odpowiadają, że ze sklepowej półki, a nie od krowy. Dla mnie łowiectwo poza pasją, możliwością obcowania z naturą, jest jak wyprawa do sklepu. Idę na polowanie, by pozyskać świeże mięso na własny użytek. Razem z żoną wykorzystujemy je na nasze potrzeby. Uważam, że to najzdrowsze mięso, jakie istnieje. Wystarczy porównać: świnia po 3 miesiącach waży 120 kilogramów, a dzik po roku ma 40 kilogramów. Które mięso jest zdrowsze i nie wspomagane żadnymi preparatami, które przyspieszają wzrost? Odpowiedź jest prosta. Tymczasem w Polsce wciąż bardzo mało osób chce jeść dziczyznę. Nie ma żadnej edukacji, rozmów na ten temat. A jeśli chodzi o łowiectwo, to większość pozyskanej w ten sposób zwierzyny sprzedajemy na Zachód.
MK – Skąd się w ogóle wziął u pana pomysł, żeby polować? Czy to rodzinna tradycja?
ZZ – Bardzo chciałem zostać leśniczym. Nie wiem, czy pani wie, ale wiele osób tej profesji jest myśliwymi. Mam mnóstwo kolegów na Warmii i w kole łowieckim, którzy są leśniczymi i są również myśliwymi.
MK – Leśniczym pan jednak nie został.
ZZ – Niestety nie. Złożyłem papiery do szkoły leśnej w Hajnówce, ale się nie dostałem. Ku mojemu zdziwieniu na 50 miejsc było ponad 400 chętnych. Rekrutacja odbywała się na zasadzie konkursu świadectw i niestety nie udało mi się dostać do tej szkoły. 20 lat temu, jak zacząłem przyjeżdżać na Warmię do rodziny mojej żony, dowiedziałem się, że dwóch kuzynów zostało myśliwymi i wstąpiło do koła łowieckiego. Zacząłem się tym interesować, rozmawiać z nimi i towarzyszyć im w trakcie polowań indywidualnych. To właśnie wtedy połknąłem bakcyla. Zapytała pani o to, czy może była to rodzinna tradycja. Owszem, mój dziadek, pradziadek i prapradziadek byli myśliwymi. Tę tradycję przerwał dopiero mój ojciec. Gdy skończyła się II wojna światowa, tata był 16-letnim młodzieńcem, ale w tamtych czasach, by móc być myśliwym, trzeba było należeć do pewnych organizacji. Trudno było również pójść na kurs, kupić odpowiednią broń itd.
MK – Skoro już przy tym jesteśmy – w PRL polowania były dla wybrańców, funkcjonariuszy partyjnych czy jak pan mówi, trzeba było należeć do „pewnych” organizacji. A dziś?
ZZ – To prawda, że kiedyś była to dziedzina zarezerwowana prawie wyłącznie dla elity partyjnej. Pamiętam, jak za czasów kawalerskich spotykałem się z człowiekiem, który był dyrektorem PGR. Był myśliwym, ale nie należał do partii. Wiecznie utrudniano mu życie. Nie dawali mu pozwoleń na odstrzały, kontrolowała go policja, czy przypadkiem nie jest pod wpływem alkoholu. Nikt, kto w tamtych czasach nie miał legitymacji partyjnej, nie wchodził do koła łowieckiego. A dziś? Myślę, że myślistwo jest dla tych wszystkich, których „kręci” obcowanie z przyrodą i ekologia. Niestety, coraz mniej ludzi się do tego garnie. Może dlatego, że tak głęboko człowiek chce ingerować w przyrodę? W Niemczech, Francji czy Hiszpanii łowiectwo jest na bardzo wysokim poziomie. Dobrze, że wiele procedur, które są u nas obecnie stosowane, skopiowaliśmy z Zachodu.
MK – Mówi pan, że myśliwych „kręci” przyroda i ekologia? Ale co ekologicznego jest w zabijaniu zwierząt?
ZZ – A co z masowym ubojem zwierząt hodowlanych? Mam do tego uprawnienia, aby pozyskać zdrowe jedzenie w kniei.
MK – Wiele osób myśli, że myśliwym można zostać tak samo łatwo jak wędkarzem.
ZZ – Zostać wędkarzem jest zdecydowanie łatwiej niż myśliwym. Kiedy na dobre zacząłem się interesować myślistwem, pomyślałem, żeby pójść na kurs. Przy pierwszej nadarzającej się okazji, zapisałem się na kurs, zdałem egzaminy i zostałem myśliwym. Zanim jednak przystąpi się do egzaminów na myśliwego, trzeba odbyć cykl wykładów i pewnego rodzaju warsztatów praktycznych na strzelnicy.
MK – Egzamin jest trudny?
ZZ – Składa się on z trzech etapów. Pierwszy to 50 pytań z trzema odpowiedziami, w których trzeba zaznaczyć prawidłową. Następny to spotkanie z psychologiem. Jest bardzo ciekawy etap, bo przeprowadzający rozmowę lekarz jest w stanie wyeliminować tych, którzy nie powinni zostać myśliwymi i posiadać pozwolenie na broń. Zadają różne pytania, proszą o wykonanie jakichś rysunków. Po tym badaniu, odbywa się test praktyczny ze strzelania z ostrej broni – do rzute,k zająca, na tak zwanej osi, czyli strzelanie do metalowego zająca, który rusza się w odległości 50 metrów w jedną i w drugą stronę. Kolejnym egzaminem są pytania od komisji. Losuje się kilka pytań i odpowiada na nie.
MK – Pamięta pan te, na które odpowiadał?
ZZ – Głównie związane były z bezpieczeństwem podczas polowań, ale jedno z nich utkwiło mi w pamięci. Musiałem wyjaśnić, co to jest „liściarka”. Są to młode pędy drzew i krzewów, które ścina się, przysypuje solą lub solanką, i suszone rozkłada się je w przewiewnym, ocienionym miejscu dla zwierzyny płowej w czasie niedoboru pokarmu. Poza tymi testami musiałem jeszcze złożyć dokumenty o niekaralności.
MK – A gdzie uczycie się strzelać? Na strzelnicy czy podczas polowań?
ZZ – Celność strzelania przede wszystkim trenuje się na strzelnicy, nie na polowaniu. Profesjonalna strzelnica myśliwska znajduje się w Suchym Dole i tam można trenować: oś z rzutkami, dzika, zająca czy do tarczy na 100 metrów. Mówię o tym dlatego, że nie tylko warto, ale wręcz trzeba bywać w takich miejscach, jeśli się ma zamiar chodzić na polowania. Najgorsze, co może się zdarzyć, to pójść na polowanie i nie być pewnym, czy wykona się strzał śmiertelny. Praktyka myśliwska mówi, że strzelam tak, żeby zwierzę zastrzelić, by padło w ogniu i się nie męczyło. Jeśli ktoś nie korzysta ze strzelnicy i nie ćwiczy, to nie powinien chodzić z bronią do lasu. To, czego nie akceptuję ani ja, ani żaden etyczny myśliwy, to okaleczanie zwierzyny i pozostawianie jej samej sobie w takim stanie. Etyka myśliwska mówi, że trzeba być przygotowanym na ewentualność, gdy zwierzęcia nie zabijemy jednym strzałem. Wtedy trzeba chodzić, szukać dotąd aż się tego postrzałka znajdzie. Jeśli jakiś myśliwy raz, drugi, trzeci postąpi w sposób nieetyczny, musi liczyć się z tym, że jego odstrzały zostaną ograniczone albo otrzyma naganę.
MK – Czy zaliczone egzaminy wystarczą, by wybrać się na pierwsze polowanie?
ZZ – Nie. To dopiero połowa drogi. Kiedy już się zda egzaminy, otrzymuje się dokumenty, które upoważniają do tego, by złożyć je do właściwego Wydziału Postępowań Administracyjnych o pozwolenie na broń. Uzyskanie odpowiedzi trwa kilka tygodni, po drodze uiszcza się odpowiednie opłaty skarbowe. Kiedy się to pozwolenie otrzyma, można pobrać specjalny dokument – tak zwaną promesę na zakup jednostki broni. Na zarejestrowanie jednostki broni ma się pięć dni kalendarzowych. Jak więc widać wymogi są bardzo rygorystyczne. Kiedy ma się już zakupioną i zarejestrowaną jednostkę broni, legitymację członkowską Polskiego Związku Łowieckiego, wtedy staje się człowiek pełnoprawnym myśliwym, ale jeszcze bez możliwości polowania.
MK – Jak to?
ZZ – Dopiero po załatwieniu tych formalności albo równolegle z nimi, odbywa się staż w wybranym kole łowieckim pod okiem „nemroda”, czyli wprowadzającego doświadczonego myśliwego. Myśliwy-stażysta przygląda się, jak odbywają się polowania, pomaga w budowaniu i obsłudze urządzeń dla myśliwych, ich rozbieraniu, poprawianiu, uczestniczy w polowaniach zbiorowych jako naganiacz. Dopiero kiedy skończy staż i ma wszystkie niezbędne dokumenty, występuje do koła łowieckiego z prośbą o przyjęcie w poczet macierzystych członków koła. Jeżeli zarząd koła zdecyduje się przyjąć kandydata do koła, to musi on wnieść wpisowe, które najczęściej stanowi 10-krotną wartość opłaty rocznej składki do PZŁ. Będąc członkiem koła, otrzyma tak zwany „odstrzał” i dopiero wtedy po raz pierwszy może zapisać się i pójść na swoje pierwsze polowanie. Łowczy koła przydziela odpowiednią liczbę zwierzyny do odstrzału dla adeptów, którzy zaczynają przygodę z myślistwem. Przykładowo jest to jeden dzik i jeden lis. Liczba zwierzyny w odstrzale jest ograniczona i ściśle przestrzegana.
MK – Każde koło ma swój rejon odstrzałów?
ZZ – Tak. Każde koło ma swoje obwody, które są ściśle określone i przestrzegane. Kiedyś, gdy nie było internetu i komputerów, były książki do wpisywania polowań indywidualnych. Znajdowały się one w zamkniętych punktach. Każdy uprawniony myśliwy miał kluczyk lub szyfr do skrzynki, by ją otworzyć, wyjąć książkę i wpisać w niej, że tego dnia, w tych godzinach na konkretnym obwodzie i rewirze będzie polować. Dziś odbywa się to nieco inaczej. Mamy elektroniczną książkę, do której każdy myśliwy ma dostęp w postaci loginu i hasła, po zalogowaniu wpisujemy się do książki w danym kole łowieckim i podajemy wszystkie potrzebne informacje. Zasada jest taka, że jeśli ja poluję w danym rewirze, to żaden inny myśliwy nie może się już tam wpisać i pojawić.
MK – Dlaczego?
ZZ – Przede wszystkim dla bezpieczeństwa, i żeby wiedzieć, że jeżeli w danym rewirze ktoś strzelał, to bierze pełną odpowiedzialność za skutki.
MK – Co robi się z upolowaną zwierzyną?
ZZ – Każde upolowane zwierzę musi zostać wpisane w „odstrzale” zgodnie z nadanym numerem, godziną oraz miejscem pozyskania. Tuszę trzeba zawieźć do punktu skupu i tam zadeklarować, że jest na użytek własny albo zapisuje się ją na poczet danego koła łowieckiego i zostawia w chłodni. W punkcie skupu również w książce ewidencyjnej wpisuje się: godzinę, miejsce pozyskania oraz swój adres zamieszkania myśliwego.
MK – Sporo tych zasad.
ZZ – Tak to prawda. Każdy, kto posłucha, ile formalności trzeba ogarnąć, może się złapać za głowę. Warto wspomnieć również o opłatach. W każdym kole łowieckim jest tak, że dzierżawi ono obwody. Są obwody zarówno leśne, łąki czy grunty prywatne, za nie koło płaci tenutę dzierżawną. Jeżeli myśliwy wchodzi w dany rewir, a komuś się to nie podoba, to może teren obszaru polowań wyłączyć z użytkowania przez koło. Tyle tylko, że gdy zwierzyna wyrządzi szkody w uprawach, to nie będzie się mógł ubiegać o odszkodowanie. W każdym kole łowieckim są wyznaczone osoby, które szacują szkody. Jeśli chodzi o Warmię teraz jest ich zdecydowanie mniej, ponieważ ASF przetrzebił dzika. A wracając do opłat, każde koło płaci „tenutę dzierżawną” na rzecz gmin i Lasów Państwowych. Jeśli dane koło, tak jak to, którego jestem członkiem, ma dwa obwody, to opłata jest znacznie wyższa niż wpływy ze składek członkowskich.
MK – Skąd wiadomo, ile w danym sezonie sztuk zwierzyny można odstrzelić?
ZZ – Nigdy nie jest tak, że myśliwi w danym obwodzie odstrzeliwują dowolną liczbę sztuk. Co roku, jeszcze przed sezonem łowieckim szacowana jest liczba zwierząt do odstrzału. Rachmistrzowie Lasów Państwowych związani z danym nadleśnictwem obliczają, ile jeleni, saren, dzików, łosi jest na danym terenie i wyznaczają odpowiedni procent, który może zostać odstrzelony. Zazwyczaj jest to ok. 20 procent populacji zwierzyny łownej na danym terenie. Przykładowo dostajemy informację, że koło ma wykonać plan w danym roku łowieckim odstrzału w określonej liczbie dla poszczególnych gatunków np.: 20 jeleni byków, 25 łań, 10 cielaków itd.
MK – Jeśli myśliwych w danym kole jest 60, a jeleni do odstrzału np. tylko 20, to rozumiem, że nie każdy się załapie na taką zdobycz?
ZZ – Tak. Tu obowiązuje zasada kto pierwszy, ten lepszy. Jeśli 20 myśliwych odstrzeli te 20 jeleni, to budżet zostaje zamknięty i pozostałych 40 pozostaje bez takiej możliwości. To działa też w drugą stronę. Musimy odstrzelić te jelenie, bo jeśli tego nie zrobimy, nakładane są kary za nie wykonanie planu.
MK – Czy są zwierzęta, do których strzelać nie wolno?
ZZ – Owszem. Od 22 lat nie można strzelać do łosi. W 2000 roku weszło w życie 10-letnie memorandum o zakazie odstrzału tego gatunku. Po tym okresie do dzisiaj nie podjęto w tej sprawie żadnej decyzji. Nie można było na nie polować, bo groziło im wyginięcie. Obecnie stan pogłowia łosia jest bardzo wysoki. U mnie, w Markach widziałem podchodzącą pod domy chmarę w liczbie ośmiu sztuk. W związku z tym, że jest ich tak dużo Lasy Państwowe zaczynają borykać się z problemami. Wszystkie plantacje, odtwarzane po zrębach, wycince, są obsadzane młodymi sadzonkami. Łoś jest w stanie nawet 5-8 letni las sosnowy czy świerkowy obgryźć w jedną noc. Bez problemu niszczy ogrodzenie i zjada to, co jest posadzone. Druga sprawa to wypadki drogowe z udziałem łosi, w większości tragiczne. Chociażby w okolicach Kampinosu czy Zalewu Zegrzyńskiego. W Polsce nie można też polować na wilki.
MK – Jak zmieniał się ten sport? I czy w ogóle możemy mówić, że to jest sport?
ZZ – Nie traktuję tego jako sportu. Owszem odbywają się zawody strzeleckie na dużych strzelnicach, gdzie spotykają się mistrzowie danego okręgu. Ja traktuję to bardziej jako hobby, bo bywam w miejscach, gdzie mogę usiąść, pooddychać pełną piersią, popatrzeć na przyrodę, posłuchać. Kiedy uprawia się chociażby narciarstwo potrzebuje się odpowiedniego sprzętu – nart, gogli, butów czy ubrań, które zmienia się co jakiś czas. Podobnie jest z myślistwem. Kiedyś potrzeby ograniczały się do dubeltówki. Pamiętam, że gdy zdałem egzaminy na myśliwego, ojciec dał mi pieniądze na dryling (łamana broń myśliwska o trzech lufach – przyp. red.). Wtedy to było coś. Bardzo ekskluzywna rzecz, którą rzadko, kto miał. Zazwyczaj na polowania zabierało się właśnie dubeltówki na śrut albo brenekę (ciężkie pociski monolityczne – przyp. red.). Obecnie jednostek broni jest cała masa. Niesamowicie zmieniła się optyka. Pozwala lepiej rozpoznać zwierzynę. Wysokiej klasy luneta może kosztować nawet 20-30 tys. złotych. Jeśli chodzi o broń, to każda musi być przed sezonem przestrzeliwana. Bez uzyskania certyfikatu przestrzelenia broni myśliwy nie dostanie pozwolenia na odstrzał. Wchodzi też wiele rozwiązań skopiowanych z wojska jak noktowizja czy termowizja, ale ja osobiście nie jestem ich zwolennikiem.
MK – Dlaczego?
ZZ – Uważam, że strzelanie z noktowizji czy termowizji do zwierzyny nocą nie jest etyczne. Sztuką jest, żeby to zwierzę przechytrzyć i zapolować na nie własnym wysiłkiem. Kiedy zapada zmrok, polowanie się według mnie kończy.
MK – Ile kosztuje broń dla myśliwych?
ZZ – Rozpiętość cenowa jest ogromna. Od 500 zł do 80 tys. złotych. Wszystko zależy od grubości portfela. Ja mam pięć jednostek broni. Jedna z nich, bardziej pokazowa niż użytkowa, dubeltówka z 1906 roku Solberga, renomowanego belgijskiego producenta. Była składana w Argentynie. Odkupiłem ją mocno zdezelowaną, ale po oddaniu do odnowienia nabrała ponownie blasku. Poza nią mam też jeszcze jedną zabytkową, przeznaczoną na pióro, czyli kaczki czy grzywacze, sztucer oraz jednostkę, której używam na strzelnicy do rzutek, sztucer małego kalibru 222 na lisa czy sarny i kniejówkę, z której mogę strzelać ze śrutu i kuli. Poza bronią obecnie mamy też ogromny dostęp do ubrań dla myśliwych. Ogromnym plusem tej „rewii mody” jest to, że dużo się w tych strojach myśli o bezpieczeństwie, odblaskach. To bardzo przydaje się podczas zbiorowych polowań, „pędzonych”, których nie lubię, bo nie są do końca bezpieczne. Broń i amunicja muszą być przechowywane w specjalnym certyfikowanym sejfie.
MK – A dlaczego nie lubi pan polowań zbiorowych?
ZZ – Ponieważ w tego rodzaju polowaniu jest bardzo dużo emocji, zwierzyna przemieszcza się bardzo szybko i o wypadek nietrudno.
MK – No i budzą one duże kontrowersje.
ZZ – To prawda, ale trzeba pamiętać, że zbiorowe polowania nie odbywają się ad hoc. Każde jest planowane na koniec poprzedniego sezonu łowieckiego. Wszystkie koła mają obowiązek przygotowania takich polowań: uzgodnienia ich z władzami gminnymi, miejskimi, policją, starostwem, nadleśnictwem czy sołtysami. Przed każdym polowaniem pojawiają się tablice ostrzegające, z zakazem wstępu itd. Te polowania nie trwają miesiącami czy tygodniami, tylko kilka godzin. Ludzie się denerwują, że odbywają się one w weekendy, ale myśliwi to też ludzie, którzy pracują, podobnie jak maratończycy czy rowerzyści, którzy mają swoje imprezy.
MK – A jakie polowania pan lubi?
ZZ – Te z ambon szwedzkich, gdzie są dwumetrowe zwyżki. Myśliwi są rozwożeni do miejsc ponumerowanych i zaznaczonych na mapie obwodu. Nikt się nie przemieszcza w czasie polowania poza naganką, co wpływa na podniesienie poziomu bezpieczeństwa.
MK – A co sądzi pan na temat udziału dzieci w polowaniach? To też kontrowersyjny temat.
ZZ – Odniósłbym się tu do prawa pracy, które mówi, że młodociany od 15. roku życia może pracować sześć godzin. Dlaczego więc taka osoba nie mogłaby uczestniczyć w polowaniu? Dziś młodzi się nie garną do myślistwa. Może gdyby mieli możliwość obserwacji polowań, uczestniczenia w nich, rozmów, to zmieniliby zdanie? Nie widzę też nic złego w tym, że dzieci uczestniczą w indywidualnych polowaniach u boku rodzica lub uprawnionego opiekuna. Ja sam zabierałem swojego syna, gdy miał 10 lat na ambonę, by popatrzył, jak to wygląda. Niestety, nie poszedł w moje ślady, ale łudzę się nadzieją, że myśliwskie geny jeszcze się w nim odezwą. O wiele bardziej kontrowersyjny jest udział dzieci w zbiorowych polowaniach. Ja sam jako chłopiec 10- czy 12-letni brałem udział w nagance. Dzisiaj nikt, by do tego nie dopuścił ze względów bezpieczeństwa, ale w tamtych czasach, to było normalne jako forma pewnego zarobku.
MK – Czy wśród dzisiejszych myśliwych są jeszcze wyznawcy starych technik? Bez technologii, supersprzętu?
ZZ – Tak. Często myśliwi starej daty mający powyżej 70 lat nie potrafią się logować do systemu, więc trzeba im pomóc, ale chcą jeszcze iść na polowanie, usiąść na ambonie. Często trudno im chodzić, ale wdrapanie się po 4-metrowej drabinie sprawia im tyle radości, że dostają skrzydeł i nie mają z tym żadnego problemu. To chyba trochę jak z żeglarstwem, jeśli ktoś ma tę pasję, zamiłowanie, to chce jak najdłużej tego doświadczać.
http://tygodnik.tvp.pl/64010371/ide-na-polowanie-by-pozyskac-zdrowe-swieze-mieso